Domek dla lalek

 





#domekdlalalek Czyli co, jak i z czego. 

Kiedy sama byłam dziewczynką, marzyłam o wieelkim domku dla moich lalek. Dziś mając dwie córki, marzenie wracało do mnie jak ten bumerang. Obijało się o głowę, bum i bum. Nie wytrzymałam. Moje lalki niedoczekały własnego lokum (cóż, chyba nie miały zdolności kredytowej) Natomiast lale moich córek już goszczą się na rynku nieruchomości w wymarzonym "różowym bloku" 
Postaram się krok po kroku wyjawić Wam tajemnicę tego, jak owa budowla powstała. Z początku w mojej głowie, później na kartce, a później...to będzie dłuuga historia !

Kiedy wizja zamieszkała w moim umyśle już na dobre, nastał czas realizacji. Miał to być domek dla lalek niewielkich, zgłębiając wiedzę w tym temacie postawiłam na dość popularną skalę 1:12. Skala. Jak to słowo złowrogo brzmi. Nigdy nie byłam specem od cyferek, choć tytuł architekta wnętrz nakleili mi po skończeniu studiów. Nie myślcie zatem, że przeliczałam wszystko co do mm  O nie.onie.onie. Wyliczyłam sobie, wizualizując wszystko w głowie, ile potrzeba mi będzie materiału. Więc teraz trochę cyferek.

Domek w założeniu miał mieć wymiary 90x60x30. Na całe szczęście znane nam markety budowlane oferują kupno materiału z docięciem. Więc jak w popularnej szwedzkiej firmie odebrałam zamówioną SKLEJKĘ LIŚCIASTĄ dociętą pod moje wymagania, zakupiłam cieniutkie gwozdki, klej do drewna, klej na ciepło i patyczki do lodów w ilości 500 sztuk.
Potrzebna ilość sklejki :
90x60 cm– szt 2
60x30 cm – szt 6
90x30 cm – szt 4
Grubości sklejek na których bazowałam to 6 i 9 mm.

Zabrałam się do pracy.
Pierwszy etap - cięcie. A w nim relacje koleżeńskie z wyrzynarką, wiertarką i szlifierką. Bardzo się lubimy, ale to już pewnie wiecie. 
Sklejkę o grubości 6 mm i wymiarach 60x60 przecięłam na dwie (nie równe) części. Cięcie w stosunku 40x20. Z założenia miał to być otwierany front domku. Tam, gdzie drzwiczki mają się otwierać planowałam nakleić listewki wykańczające, by cięcie zamaskować. Listewki te stworzyły więc dwie równoległe kolumny na „elewacji” naszego domku. Przyszedł czas na wycięcie okien. 15 otworów. Co jeden to w miarę bardziej prosty. - sklejka nie lubi się z wyżynarką i brutalnie się to na niej odbija. Nożyk do metalu o najdrobniejszych ząbkach dał jej radę.
Zbiłam lekko gwozdkami całą obudowę. kiedy wyglądała jak wielkie pudło, ale realnie miała sens zaistnieć...cieniutkim wiertłem najpierw wierciłam otwory pod wkręty, a później wkręcałam. Po wcześniejszym wywierceniu, wkręty wchodzą jak w masło i nic się nie rozłazi. Kiedy pudło stabilne było na amen, nadeszła pora na montaż kondygnacji. Nie, nie użyłam poziomicy, najpierw lekko "chwyciłam" klejem listewki do ścian wewnętrznych. Później przykręciłam. To dało mi wsporniki pod ciężkie kondygnacje. Tak zwyczajnie jak półki.

Domek tworzyłam przez ok miesiąc czasu. Ciężko byłoby mi tu opisać wszystko, wszyściutko, dzień po dniu. Kiedy skrzynia stała i posiadała już pięterka, przyszedł czas na ścianki boczne, dzielące pomieszczenia. Tu improwizowałam. Miałam jakiś zamysł, gdzie kuchnia, gdzie łazienka ..i tyle. W sklejce która jest ściankami "działowymi" nazwijmy je  ...trzeba było wyciąć otwory na drzwi. Żeby to zrobić musiałam wiedzieć gdzie będą. a Żeby wiedzieć gdzie będą ..trzeba było wstawić schody. Schody kupione gotowe u chińczyka na popularnym alie... kiedy wszystko to miało swój koniec przyszedł czas na schody spiralne. - trzeba się jakoś lalkom dostać na poddasze. I tu „zaczęły się schody” nigdzie nie mogłam znaleźć odpowiednich. Resztki sklejki która została z wyciętych otworów pocięłam na kawałeczki. W każdej z nich wierciłam mały otwór przy końcu. I …nabijałam na patyczek od szaszłyka ..jak prawdziwe szaszłyki. Ustawiłam w odpowiednich odstępach i schodek po schodku kleiłam klejem na gorąco, by każdy z nich pozostał na swoim miejscu. Kiedy konstrukcja była gotowa, a otwór na poddasze w podłodze wycięty, zamontowałam je na stałe tym samym klejem. 😊

Zastanawiam się o co jeszcze najczęściej pytacie i najpewniej są to podłogi i ścianki. Długo zastanawiałam się jak ogarnąć podłogę „na wysoki połysk” I wiecie co ? Czasem nie opłaca się główkować, tylko wybrać najprostsze rozwiązania. Wujek Google poszedł w ruch. Wyszukałam tekstury, które mi odpowiadały ..na tapetę, na cegłę, na panele i kafelki. Zgrałam na zwykły nośnik i wydrukowałam w pierwszym lepszym punkcie ksero, gdzie mają druk w kolorze i większych formatach, np. A3. Druk był na zwykłych kartkach. W domu, podocinałam sobie je tak, by naklejone w odpowiednie miejsca tworzyły spójną całość. Zwykły klej do drewna Vikol lub taśma dwustronna daje radę. Następnie bezbarwnym lakierem z połyskiem pomalowałam gotowe podłogi. Raz – dla zabezpieczenia. Dwa – dla połysku. Szczerze mówiąc dopiero od tego momentu domek zaczął mi się podobać. Każdy kolejny krok motywował mnie do dalszej pracy. W końcu nic tak nie motywuje, jak widoczne efekty!

I tu pojawił się następny krok. Okna. Przejrzałam co oferuje wujek Chińczyk, jednak cena nie powalała. Za 14 zwykłych okien zapłaciłabym ponad 100zł. Nie uśmiechało mi się to. Wiedząc jednak, że niedługo czeka mnie walka z dachem, a ten planowałam wyklejać patyczkami do lodów….(rozmarzyłam się o zjedzeniu niesamowitej ilości lodów, ahh) i zamówiłam patyczki na allegro w ilości 500 sztuk. Cóż, lody zostawmy na zasłużony deser, bo okna same się nie zrobiły. Patyczki, wykałaczki i klej na gorąco – to przepis na każde okienko. Nie wspomnę jednak ile okien próbnych powstało, zanim stworzyłam okno, które kształtem równe było tym naszym domowym. 😉 I nie, nie przeliczałam ich na skalę, nie cięłam z linijką, (choć Wam polecam!) zwyczajnie obcinałam tylko zaokrąglone końce…i jakoś tak „na oko” stworzyłam 14 prawie równych. Okno okrągłe wycięłam z 2 tekturowych kółek. Między nie również wkleiłam wykałaczki na krzyż. Ot cała tajemnica, a stówka w kieszeni. Zazdroszczę niebywale tym wszystkim, którzy dysponują laserem do cięcia sklejki. Pozwala to zaoszczędzić mnóstwo…łaciny i wina.
Zanim przyszedł czas na montaż, warto było pomalować „elewację”.

Kolor oczywiście to hit 4latki, niezłomny must-have mojej córki, która gdyby mogła sama pomalowałaby się na różowo. Nie kwestionowałam jej gustu, bo kilka razy podjęłam próby wtłoczenia innych kolorów do jej pokoju i choć owe meble stoją – definitywnie nie są lubiane.
Wybór padł na zwykłą, ulubioną przeze mnie farbę akrylową. Namieszałam piękny majtkowy róż i pomalowałam zewnętrzne części budynku, w tym tą główną, z wyciętymi otworami okiennymi. Okna przeleciałam białą akrylówką. Kiedy farby wyschły… przyszedł czas na montaż.

Gotowe okienka powklejałam w wycięte wcześniej otwory. Tak, też klejem na gorąco. Gdyby ilość zużytego na ten domek kleju przeliczyć na litry, to zapewne wyszłoby kilka butelek wina. Na szczęście jest tani.
Co do drzwi, to zdecydowanie element, który zamontowany został na końcu. Wysyłka z chin jak pewnie wiecie trochę trwa. Na moje szczęście dotarły na dwa dni przed urodzinami. Gotowe, pięknie frezowane, otwierane. Za całe 13 zł.

Wracając jednak do etapu budowania…Do każdej z 2 części frontu przykręciłam niewielkie zawiasy. Po jednym na górze i na dole. Dopasowując do siebie obie części zamontowałam front do skrzyni tworząc otwierane skrzydła domku. To było najtrudniejsze zadanie. Nie lubię dopasowywać 2 części do siebie na zawiasach. Tu nie styka, tam odstaje, tu zachodzi na siebie...tu za duża szpara, a z drugiej strony za mała. Udało się po kilku godzinach. Dwa zamknięte skrzydła tworzyły kwadratowy front o wymiarach 60x60cm. Poddasze pozostawało nieprzykryte, ponieważ miał je przysłaniać otwierany do góry, jednospadowy dach.

Nie byłabym sobą, gdybym sobie nie utrudniła. Zamarzył mi się daszek w dachu. Taki wiecie, z okienkiem…wycięłam więc w sklejce, która przygotowana była na pokrycie dachu, trójkąt równoramienny, prostokątny. Ze sklejkowych odpadów wycięłam dwa trójkąty równoramienne o katach ostrych. Kiedy połączyłam wszystkie wycięte elementy udało mi się uzyskać wymarzony daszek. To było równie trudne zadanie, jak regulacja frontu na zawiasach. 😊 Wycięłam okrągły otwór, wkleiłam w niego okrągłe okno. Byłam wtedy dumna z siebie jak jasna cholera ! Latałam z tym dachem po domu, chwaląc się mężowi. Przykręciłam do niego dwa zawiasy, ale nie montowałam jeszcze do pozostałej części dachu. Przede mną była właśnie najbardziej mozolna praca. Wyklejanie dachówek.

Patyczki cięłam na pół. Nie miało to znaczenia, czy równo, czy nie. Interesowały mnie zaokrąglone końce. Pistoletem do kleju miałam ochotę strzelić sobie w głowę. Jakieś 400 patyczków pocięłam na kawałki, klejąc jeden za drugim..i za trzecim…I tak by wszystkie razem przypominały dachówkę… Dwa wieczory. Tyle zajęło mi wyklejanie na kolanach dachu. Jestem pewna, że wszystkie prace przy domku, które wykonywałam na kolanach można, by zaliczyć mi jako pielgrzymkę. Przecież co chwilę się modliłam…. „ O Panie..litości. Co mnie podkusiło..” Ale wiecie, że ten nieszczęsny dach napawał mnie największą dumą ? Było warto. 😊

Na koniec zaopatrzyłam się w niewielkie listewki. Właśnie jedna z nich przyklejona została tak, by maskować cięcie. Reszta to była już moja fanaberia.. Zdobienia fasady zawsze uwodziły mnie w starych kamienicach. Żałowałam tylko, że nie posiadam frezarki – mogłabym poszaleć.
Po przyklejeniu i wykończeniu domku z zewnątrz przyszedł czas na wnętrze.

Punkt pierwszy stanowiło oświetlenie. No bo jak to, taka kamienica, a bez prądu. A no wyszło, że jednak bez, bo baterie załatwiły sprawę. Kojarzycie pewnie miniaturowe światełka, które jakimś dziwnym trafem umocowane są na cieniutkim druciku ? Na końcu baterie z włącznikiem. Kupiłam takie kiiiedyś w sklepie typu „wszystko po… X zł” Sprawdziły się idealnie. Na każdej kondygnacji w samym rogu wywierciłam małe otworki. Poprzeplatałam światełka, przykleiłam klejem na goraco, gdzie było trzeba. No i gotowe. Przegnałam lalkom egipskie ciemności z chaupy.

Zabrałam się za urządzanie. Nasze poddasze nie miało jeszcze podłogi. Konkretnie to dlatego, że zabrakło mi wydrukowanych tekstur. No ale można przecież zaszaleć…Dlaczego lalki nie mogłyby mieć wykładziny ? cieplej, mięciutkiej, w kolorze kości słoniowej ...która w swoim wcześniejszym żywocie była moim ślubnym okryciem, na zimowy ślub. To chyba najdroższa wykładzina dla lalek ever. Nie zapowiadało się jednak, by miała być użyta kiedykolwiek ponownie, więc pocięłam szarmancko, wspominając swój cudowny dzień. Oh drogie Lalki, oby zawsze była wyodkurzana ! Wyciełam, przykleiłam na podłogę i rozkoszowałam się jej miękkością. Sama chętnie pokusiłabym się o taką. Gdybym była singielką. Bez męża, bez dzieci…i bez kota. O tak.

Z kołków montażowych i sklejki wyciętej w cieniutkie C i stworzyłam barierkę zabezpieczająca na poddaszu dla lalek dzieci. W ramach relaksu stworzyłam z pozostałym mi patyczków łózko domek. Łózko piętrowe stworzył jakiś miły Wujek Chińczyk. Nie było tanie, ale na ten cel otwarta była lokata mieszkaniowa lalek – czyt. Skarbonka córki. No cóż. Jeszcze o tym nie wie. 😊

Kuchnia. Kuchnia to totalna prowizorka. Dwie belki drewniane, wycięte tak by tworzyły kształt L. .pomalowane tak, by tworzyły iluzje otwieranych szafek. Lodówka tak samo. Nie, nic z tych rzeczy się nie otwiera. Gotowa otwierana kuchnia, piękna – taka, że sama mogłabym taką mieć.. na alie wystawiona była za ok 100 zł. Tu znów oszczędność, bo dwie belki o wymiarach 6x6cm to 10 zł

Kominek – mój ulubiony mebel. Tak naprawdę kupiłam ramkę na zdjęcia w pepco, która po przecięciu na pół idealnie zagrała role kominka. Ogień sobie narysowałam. Szybka która została, tworzy wraz z patyczkami do szaszłyków super designerską kabinę prysznicową.
TV, Wyspa w kuchni, szafka w łazience, łózko, ogromna rogówka, poduszki, kocyki, obrazki na ścianach, półki wiszące i zegar – wszystko to to jakieś odpady z używanych sklejek, kołków do drewna, patyczków do lodów, materiałów i kapsla z soku.

Zastanawiam się teraz, czy niczego nie pominęłam. W domku u córki mieszkają głównie lalki Lol. Niektóre z mebli przykleiłam na stałe, niektóre pozostawiłam swobodnie, by dziecko mogło układać je tak, jak podpowie jej inwencja twórcza. Bałam się oczywiście, że po tygodniu z domku zostaną gruzy. Jest jednak bardzo ciężki – nie do ruszenia dla dziecka. Nie wiem co musiałaby robić, by go przewrócić. Wystarczyło elokwentnie wytłumaczyć jej tak, by na swój 4letni rozum zakodowała, że to rzecz delikatna i należy obchodzić się z nią spokojnie. Póki mniejszy szkodnik nie pełza jeszcze po ziemi, jestem spokojna o los domku. Jak na 4 latkę córka jest dość spokojnym, ułożonym i cichym dzieckiem, zabawek raczej nie niszczy, stąd moja decyzja o budowie. Jej radość…tego po prostu nie da się opisać. Oczywiście budując go liczyłam na to, że pozwoli mi się bawić razem z nią. W końcu to moje niespełnione dziecięce marzenie. Nie pomyliłam się, teraz matka polka zamiast sprzątać w domu, sprząta w domku. 😉

Mam nadzieję, że udało mi się opisać cały ten proces budowy dość zrozumiale i odpowiedzieć na wszystkie Wasze pytania.
Gdyby coś jednak pozostawało niewiadome, piszcie śmiało ! chętnie udzielę Wam wskazówek.